poniedziałek, 9 maja 2016

Irokez 2016 debiut BnO

Zawody na orientację chodziły za mną od dawna, chciałem tego spróbować, ale też zawsze wydawało mi się że kompas, mapa, nawigowanie to trochę wiedza tajemna i że nie ogarnę.
Kilka miesięcy temu zgadałem się z Ula na fejsie i powiedziała mi że w zasadzie są takie fajne zawody, jak na początek to ok i że blisko i w ogóle, Irokez..fajna nazwa myślę i rzeczywiście blisko bo dolinki podkrakowskie, ok zapisujemy się. Jeszce tylko trochę namawiania Asi, ale jakoś specjalnie starać się nie trzeba było i jesteśmy na liście startowej rogainingu 12h.
Swój pierwszy kompas kupiłem jakieś pół roku wcześniej, generalnie nie ogarniając kompletnie co i jak się z nim robi, taki ścigancki dostałem miesiąc przed Irokezem w prezencie od Asi, raz pobawiliśmy się w nawigowanie w lasku wolskim, w orientowanie mapy na treningach biegowych w górach, ale to w zasadzie cała wiedza jaką mieliśmy przed zawodami ;) wróć jaką miałem ja, Asia miała ciut większą, ale myślę że tylko ciut ;)
Nic to, pełni optymizmu i z nastawieniem totalnej rekreacji i nauki spakowaliśmy swoje plecaki, mniej więcej jak na zwykłe ultra plus trochę więcej wody, bo wiadomo na takich imprezach nie ma żadnych bufetów ani tego typu pierdół, lecz zakładając rekreacyjne tempo i zero ciśnienia też jakoś nie szaleliśmy z doładowywaniem worów, bo przecież to nie góry, będą wioski, będą sklepy to sobie uzupełnimy zapasy.
Sobota rano wyjazd z krk, mapa mówi że do biura zawodów to jakieś 40km max, przyjmowanie zespołów jest do 9, jak asekurancko wyjedziemy przed 8 to świat, że hoho. Wyjeżdżamy tuż po ósmej, także też lajt. Jak się okazało to nie taki do końca. Mniej więcej za 15 minut dziewiąta okazuje się, że tak naprawdę to nie mamy pojęcia gdzie jest ta Nowa Góra, nie mamy pojęcia za bardzo gdzie my jesteśmy i generalnie chyba raczej nasz pierwszy start na orientacje nie dojdzie do skutku bo zgubimy się w drodze do biura zawodów, jeszcze przed startem ;) jakiś lokals na pytanie którędy do Nowej Góry usiłuje nam to wytłumaczyć, ale generalnie to sam nie za bardzo wie którędy, dobra Asia odpala GPSa i dojeżdżamy dosłownie 5 min przed dead linem, wszystko byłoby ok, ale żadne z nas nie sprawdziło gdzie to biuro zawodów w tej Nowej Górze tak naprawdę jest, no bo po co, na szczęści w rynku miejscowości, Asia zdążyła ledwie uchylić okno, a jakaś starsza Pani z Panem zaczeła machać ręką," tam, tam!!!"
Na miejscu już chyba wszyscy, bo kiepsko z miejscem do zaparkowania, my jesteśmy na styk, ale generalnie atmosfera luźna i przyjazna więc pewnie nawet jakbyśmy się spóźnili to nie byłoby problemu. Spotykam Ule która ciśnie na trasę rowerową, Kondziu też jest i też rower, auto parkujemy koło Marzki i Artura, udajemy że wiemy co robimy i ze stoickim spokojem dopakowujemy plecaki i przebieramy się.
Pół godziny przed startem wydawane są mapy, grzecznie zabieramy dwa komplety nam przysługujące, odchodzimy na bok, rozkładamy się na asfalcie i....o ja pierdole!!! co my mamy z tym zrobić? gdzie iść? jak to ugryźć? wszyscy dookoła zastanawiają się nad doborem optymalnej lini, analizują, kminią, liczą, a my zastanawiamy się gdzie tak naprawdę jesteśmy na tej mapie i w którym, kierunku wyjść ze startu żeby iść na ten punkt, albo na ten, albo...właściwie to nie wiemy na który ;) mój plan strategiczny który obmyślałem kilka dni przed startem, a mianowicie, że od startu biegniemy na najdalszy punkt bo w sumie jesteśmy jakimiś tam biegaczami, to go dopadniemy szybko, a później 10 godzin wracamy do bazy zbierając po drodze punkty które się napatoczą, Asia (w bardziej cenzuralnych słowach) skwitowała "chyba Cie pojebało" i że głupi jestem ;) dobra usiłujemy jakoś okiełznać tą mapę, ja co chwile przykładam kompas do mapy bardziej żeby nie wyglądać na totalnego lewusa niż żeby coś konstruktywnego z tego miało wyniknąć,


 Asia usiłuje wybrać jakąś linię, w końcu wybieramy dwa punkty dosyć blisko bazy i dochodzimy do wniosku że zobaczymy jak one nam pójdą i w zależności od tego, później będziemy planować dalej. Oki wszystko ekstra wiemy na który punkt mamy wybiec ze startu, nawet początkowo jest to asfaltowa droga, wiec prościzna i generalnie chill, tylko kurwa ze startu wychodzi asfalt w dwóch kierunkach a później jeszcze się rozwidla i który asfalt to jest ten nasz asfalt??? chyba jednak nie powinno nas tu być ;) no ale skoro juz jesteśmy to trzeba się ogarnąć, mamy kompas, nawet dwa, mamy mapę, też nawet po dwa komplety to damy radę, po kilku minutach rozkminy i nerwowego przykładania kompasu do mapy, stwierdzamy że nasza droga to ta w prawo. 123 start, wszyscy jakoś tak nie spiesznie opuszczają teren szkoły, który był startem, my ustawiamy się gdzies raczej z tyłu i... what da fuck wszyscy ale to zupełnie wszyscy skręcają w ten asfalt w lewo, kurwa już daliśmy dupy na samym początku? z konsternacją, zagubieniem i trochę strachem zwalniamy jeszcze bardziej...jest jeden zespół skręca w prawo, czyli tamtędy też "gdzieś" dobiegniemy ;)
Pierwsze kilometry asfaltami i szutrowymi dróżkami między domami, skręt w polną dróżkę, trochę na azymut, zbieg w krzakach na azymut, opis punktu "na zakręcie strumieni", to w sumie prosto znaleźć, strumień, później jego zakręt i już. jest strumień, gdzie zakręt? ja mówię w lewe, Asia w prawo...idziemy w prawo po kilkudziesięciu metrach jest 64 ;) kurde działa ten kompas i ta mapa, wypas :D na punkt z przeciwnego kierunku nadbiegają jeszcze 2 czy 3 zespoły, ale mu już nawigujemy na kolejny, jest blisko, wygląda że prosto, na azymut dojść do drogi, która wyprowadzi nas na kolejną mniejszą, polną, a ta z kolei prosto na punkt, git. Ciśniemy na azymut, ale za chwilę nasze plany weryfikuje młodnik w który pchać się jest bez sensu, obchodzimy go dookoła, wyskakujemy na drogę, klasa, z drogi na polną, gitara, wyciągam nogi na zbiegu...pierwsza gleba ;) nie groźna, raczej śmieszna, zbieramy się, zdjęcie i biegniemy prosto na punkt...tylko ze zamiast punktu wybiegamy na polane...jak to kurwa polanę? rzut oka na mapę, no, nie, żadnej polany tu być nie powinno, kluczymy po niej bez ładu i składu, usiłując wykminić gdzie jesteśmy i dochodzimy do wniosku że jesteśmy w czarnej dupie...zanim decydujemy o odwrocie po śladach przechodzimy na drugi kraniec polanki, wchodzimy troche w las, i.. jest jakaś większa kałuża, na mapie jest też jakieś źródełko, z którego powinien płynąc potok, wzdłuż którego powinniśmy dojść do punktu, naginamy rzeczywistość że ta kałuża to na bank źródełko, a ta znikoma nitka wody to nasz potok i idziemy wzdłuż niego, opis punktu "drzewo" rozglądamy sie dookoła jesteśmy w pieprzonym lesie, wiec zgaduje ze punkt jednak powinien byc na jakiejś łące, a przynajmniej w terenie gdzie drzewo to rarytas, a nie 99% otoczenia...nic to, idziemy dalej wzdłuż naszego strumienia, las jakby sie przerzedzą, przed nami pojawia się mała kiepka, "jak nie tam, to jesteśmy w dupie" kiepka wyprowadza na polanę, polana na...drzewo, jeeeeest!!! 55 :)

coraz bardziej nam sie to podoba, tym bardziej ze na tym punkcie jak sie okazuje jestesmy przed Tomkiem i Danielem +10 do mocy i zajebistości ;) szybki rzut oka na mape, kolejny punkt jest blisko do tego ma przyciągający opis  "dno dawnego kamieniołomu" nawigacja też raczej wygląda na prostą (specjaliści się znaleźli ;) ) więc lecimy, po drodze zdjęcie na fejsa, bo po jakiejś godzinie z hakiem mamy już az dwa punkty, to jest sukces, trzeba sie chwalić póki nas te zawody nie zabiją ;) jemy po twixie i cisniemy do naszego punktu, polną drogą w dół, kawałek asfaltem, skręt w kolejną leśno-polną i powinien być nasz kamieniołom. jak miały być tak było, jest 35 :) rzeczywiście w jakimś kamieniołomie, ładnie schowany, ale nie to nas tam cieszyło najbardziej, a to że dalej byliśmy przed Tomkiem i Danielem, jak widać chłopaki przynajmniej na początku wybierali te punkty co my, wiadomo że to chwilowe i gdzieś nas zaraz łykną, ale i tak to cieszyło :) uciekamy szybko z punktu, do kolejnego Asia wymyśla że najszybciej będzie zbiec asfaltową drogą jakies 2-3km i odbić w boczną wyprowadzającą praktycznie w punkt. pomysł idealny, po asfalcie cisniemy czujnie ale dosyc mocno, chłopaków nie widać za nami, o mało nie przestrzeliwujemy skrętu w ostatniej chwili orientując się że nasz skręt jest przed linią wysokiego napięcia a nie za nią, cofamy sie 200m skręcamy, lekka kiepka do góry, do końca drogi, później w lewo i na punkt, opis "w dole" jest koniec drogi, jest w lewo, jest kiepka w lesie, na szczycie jest dół jest 63 bingo !!! :)

wychodzimy z punktu jedząc drugie śniadanie, a raczej pierwszy obiad, wracamy kilkaset metrów rzut oka na mape i kompas, która ścieżka jest naszą ścieżką która transferuje nas w dół do asfaltu, a z tamtąd na kolejny punkt, wydaje się łatwy do odnalezienia bo opis to "ambona" ale z drugiej strony wysokopunktowany i leżący na styku wykratkowanego obszaru który mówi, chyba (tak zgadujemy) że nie możemy tamtędy iść. to trzeba sprawdzić co tam takiego jest że nie możemy ;) zbieg szybki i krótki, lądujemy na asfalcie i od razu staje się oczywistym dlaczego zakratkowany obszar jest zakratkowany, to potężny kamieniołom, ale taki naprawde fes, myślę drugi Zakrzów jak nic.

 Trzeba obchodzić, szybka decyzja asfaltem w górę wsi, dojsć do granicy kamieniołomu i cisnąć wzdłuż niej i powinniśmy wyjść wprost na punkt. Asfalt leci dosyc szybko, skręcamy w las, omijajac napis Most Pokutników wstęp wzbroniony, most okazuje się czymś na kształ akweduktu, piękna budowla.


 Dalej w górę wzdłuż granicy kamieniołomu, czytając co chwile tabliczki że jesteśmy w strefie bezpośredniego zagrożenia życia, i że są odstrzały i  że jedna przeciągłą syrena, to coś tam, dwie to coś tam, trzy krótkie to znowu coś innego generalnie nie zapamiętujemy ale ustalamy że jak tylko zabrzmi jakakolwiek syrena, to spierdalamy ;) oczywiście nie było tak dramatycznie, nawet pozwoliliśmy sobie, jak mniemam na delikatnym nielegalu, wejsc i porobić fotki tej mega wielkiej dziurze w ziemi :) dalej ten odcinek przelatuje dosyć szybko dochodzimy do granicy kamieniołomu, skręcamy na punkt, z racji tego iż jest umiejscowiony na wieży, to nie ma problemu z wypatrzeniem go, jest 71.

 Tutaj też spotykamy ostatniego zawodnika a właściwie zawodniczkę, przez następne długie godziny nie spotykamy praktycznie nikogo, to jest kolejna piękna okoliczność tego sportu :)
Tu przez chwile zastanawiamy się czy iść do bliskiego ale mało punktowanego punktu czy od razu uderzac do dalszego a lepiej punktowanego i ewentualnie zgarnąć tam jeszcze jakieś wyższe punkty jak starczy czasu, odpuszczamy ten za 40 i lecimy do tego za 70, trochę błąd o jak poźniej patrzylem na mape to do tego za 40 prowadzila prosta bita droga ok kilometra wiec powinno to zająć max 15-20 tam i z powrotem. No cóż jak nastepnym razem na starcie bedziemy sobie układać linie i warianty biegu, zamiast zastanawiać się w którą stronę w ogóle powinniśmy wybiec z bazy, to na pewno cos takiego wyłapiemy ;) Nawigujemy na pkt 75, "jaskinia" :D brzmi fajnie, dlatego też nie chciało mi sie iść do punktu za 40 "dół" jaskinia lepsza niż dół, wiec cisniemy.
Plan był na szybki zbieg do asfaltu i asfaltem ok 1,5 km do wsi, po drodze troche sie nam mysla polne drogi, ale na korzyść bo wychodzi ze zbiegu asfaltem pozniej mamy z połowę mniej. Po drodze ustalmy że skoro jest jakas wioska to trzeba wejść do sklepu i dokupić picia, bo zaczyna, sie robić go znaczniej mniej, a pozniej nie wiadomo gdzie i kiedy natrafimy na jakąś wioskę. Zbiegamy do centrum wsi, wypatrujemy sklepu ale ni huhu, jeden lokals żulek siedzi na przystanku, drugi zmierza dziarsko nam na przeciw wiec pytam Pana czy jest tutaj gdzies w poblizu sklep, mowi ze tak, że tu kawałek, pytam ile to kawałek 200m? mowi: nooo tak, 300? odpowiedz no, na 500 tez była odpowiedz twierdząca wiec pytam czy pod wyciągiem, na który się kieruejmy nie ma czasem jakiegoś sklepu na co slyszymy odpowiedź, że jest taki bar na polu golfowym, ale tam jest, cytuje "fchuj drogo" ;) ale że on idzie do tego sklepu "i że jak chcą Państwo to możecie iść ze mną", dziękujemy uprzejmie i lecimy, na wyciąg licząc że jakoś to bedzie i że pewnie trafimy na jakąś rzeczke, czy cos. do wyciągu docieramy szybko, kombinujemy sobie ze zbiegamy stokiem w dół, na dole powinnismy wpasc na ścieżkę która wyprowadzi nas na jakies 250m od punktu, łapiemy azymut na gorze wyciagu i zbiegamy na dół, ścieżkę znajdujemy bez większych problemów, gdy się kończy to właściwie nie ma innego wyjscia tylko wyjść krótką kiepką na górę, trzymamy idealnie azymut i też idealnie wychodzimy centralnie na punkt, wypas jest 75!!! trochę sie zawiodłem bo jaskinia owszem i była, ale raz że punkt był przy jaskini na drzewie, to dwa jaskinia zakratowana. Siadamy an kilka minut robiąc popas, ja ładuje suunto, w miedzy czasie dochodzi nas, zawodnik z trasy 6h odbija sie na punkcie i uciekam, my tez sie zbieramy. Ustalamy ze kolejny punkt robimy na azymut, prosto na rympał, bo w zasadzie z mapy wynika ze tylko po wyjsciu z 75 czeka nas troche krzaków reszta to jakas łąka, przelecimy ja na wprost zbieg w dol do asfaltu, przecinamy asfalt kiepka do gory i kolejny punkt i kolejna jaskinia, latwizna, jakies 5-5,5 km, banał 45-50min i po sprawie.
Wyznaczamy azymut,, po drodze spotykamy trójkę zawodnikowi pytaja czy nie powiemy im gdzie ta jaskinia bo oni krążą już tutaj od godziny i nie mogą jej znaleźć ;) pokazujemy im ze to 60m stad, hehe wyluzowane chlopaki :)  ladujemy sie najpierw dosyc przyjemnym zbiegiem w lesie pozniej przez maliniaki i chaszcze, ale wiemy ze to tylko kilkadziesiat metrów i bedzie łąka, zreszta już ja widać, za krzakami, po drodze Asia znajduje piłkę golfową, przez ułamek sekundy przelatuje mi myśl, ze ktos musial miec niezly power zeby z tego pola golfowego tu pierdolnąc ta piłką, ale myślę moze tak to jest nie znam się, no ale tak to nie jest...wychodzimy z krzaków a tu...pole golfowe, kurwa!!!


dupne jak z z 5 boisk piłkarskich i o ile zgaduje za przbiegnięcie przez srodek łąki nikt by się jakoś wielce na nas nie wkurwił to myślę że jakbyśmy biegali po środku pola golfowego, to tak łagodnie by nam to nie przeszło. co zrobić trzeba to całe gówniane pole obejść dookoła zamiast jakiegos kilometra łąki, mamy pewnie ze trzy, more kilometers more fun, fuck off ;) po drodze ucinamy sobie pogawedke z jednym z gracy, pytaja nas czy nie widzielismy gdzies tam piłek bo już 5 wystrzelili w kosmos, my że oczywka nie, a po dwie piłki każde z nas ma skitrane w plecaku ;)
W końcu nasze tour de pole golfowe dobiega końca, jeszcze krótka zamotka gdzie jest nasz zbieg i lądujemy na asfalcie, tutaj nasza polna droga miała centralnie spadac na asfalt przecinac go i leciec prosta dzida do gory, tak jest...prawie, znowu deliktanie dostosowujemy rzeczywistosc do mapy, nie zauwazajac 3 odgałezień w prawo i lewo których nie powinno być, poźniej w połowie kiepki nie zauważamy drogi która dochodzi z lewej strony a której też nie powinno być, pewnie mapy jakies stare, czy coś, wychodzimy na góre a tu zamiast jaskni pola rzepaku, rzut oka na mape, no niestety kurwa ni jak sie da te pola rzepaku tu upchac bo jaskinia ma byc w srodku lasui to jeszcze w otoczeniu skał, no dobra odwrót, ale jak tylko zostawiamy pola rzepaku za plecami to dochodzimy do wniosku ze to na pewno musi byc tu tylko trzeba poszukac, dokladnie, lazimy po lesie tyle czasu ze pewnie juz z połowe tej jaskini byśmy wykopali za ten czas, aż w końcu dochodzimy do wniosku, że daliśmy dupy, powrót na asfalt. I teraz co w prwo czy lewo? jeszcze próbujemy ustalić azymutu i jeszcze raz przystawic sie do tej górki, ale nie widzimy ze na mapie za jakies 500m od drogi asfaltowej powinna odchodzic szutrow, jesli ona tam bedzie to znaczy ze wiemy gdzie jestesmy, jesli nie...idziemy asfaltem mija 500m, 600, 800 dajmy jej jeszcze z 200 mija kilometr drogi szutrowej nie ma, no to wpizdu, nie mamy pojecia gdzi jestesmy!! Po ok 2km dotarliśmy do naszej szutrówki, gdzie dalej do jaskini poszło już gładko, (69) przywitaliśmy ją radosnym okrzykiem "jest pizda" zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie.

Zamiast szybki 5km zajeła nam długie z 11;) Stamtąd szybki przelot do szutrówki nią lekko w górą do kolejnego punktu przy skale, bez wiekszych problemów, ale tu zaczynała nam juz dokuczac perspektywa braku sklepu, strumyków, rzek, czegokolwiek... musielismy zejsc gdzies do sklepu. Szybki rzut oka na mape i tak, lecimy do wsi startowej bo mamy najblizej i tam na bank sa sklepy. Sytuacja jest tez o tyle prosta ze kazda sciezka na jaka bysmy nie weszli poprowadzi nas do wsi. Wychodzimy z lasu i tu chyba zaczynają się najpiekniesze momenty trasy, pola rzepakowe, zielone łąki, do tego niesamowite chmury i ten brak ludzi wszedzi, prosto i pięknie.


Zbiegamy do wsi, ladujemy sie do sklepu, woda, cola, radler, bułki cynamonowe, mirynda, kontem oka dostrzegamy jakeiś lokalne browary, których nie pilismy, ale drugim kontem dostrzgeamy ze sklep zamykaja o 21, nie zdazymy kurde, bo nasze zawody trwaja do 22, shit happens. rozkładamy się z naszym bufetem na krawężniku przed sklepem nie spieszac sie specjalnie jemy, ja ładuję suunto (again!!!) obmyślamy co i jak dalej z trasa.

Wymyslamy ze musimy sie prześlizgnąć koło bazy zawodów tak żeby nikt nas nie wiedzial i nie pomyslałe czasem ze juz konczymy i cisniemy na punkt 34 na ktory najwyraźniej pobiegała znakomita wiekszość zawodników na starcie 7 godzin temu. Konczymy popas i tak tez robimy, na szczescie w okolicach szkoły pusto wieć nie musimy się czołgać, tylko przbiegamy sprawnie, wybiegamy poza wieś i tu dopiero rozpościera się widok na ogrom, ale to naprwadę ogrom pól uprawnych rzepaku, nie mozemy przestac robic zdjęć, jest tak ładnie, co chwile zatrzymujemy sie i wyciagmy telefony robiac zdjęcia.


Ale trzeba tez sie ruszac bo jednak dzien zaczyna sie konczy i robi sie chłodno. Biegniemy polnymi sciezkami, jak zwykle wydaje nam sie ze mamy rozkminione wszystko idealnie, jednak jakies 3km dalej i kilka prób naniesienia nowej dróżki na mapy jednak okazuje się ze nie mamy. Odwrót zbieg na dół, azymut, no tak, jednak w lewo nie kilometr wyżej tylko tu ;) Jeszcze tylko znaleźć ten właściwi zagajnik w którym jest 34, jest, co prawda dopiero trzeci czy czwarty w kolejności, ale jest ten własciwy i jest 34. Dlaszy plan zakłada 68 i poźniej o ile starycz czasu to jeszcze 57 a jesli nie to zbieg do bazy. Lecimy na 68 sam dobieg bez wiekszych problemów te pojawiają sie dopiero w zlokalizowaniu dołu w którym ma byc 68, pierwsze podjescie dupa, doły są nawet sporo, ale punktu brak, wracamy z powrotem na asfaltową drogę, jeszcze raz azymut i postanawiamy nie kobinować obejsciami tylko na wprost w krzaki i las na azymut. Tak tez robimy punkt ma byc za jakies 500m idziemy 500 dołów brak, 800 brak kilometr dalej brak, godzina robi sie poźna w lesie robi sie już szarawo punkt nas nie lubi ewidentnie, podejmujemy decyzje że go odpuszczamy wracamy na dół i po drodze decydujemy co dalej. Wszystko fakjnie tylko jak teraz wyjść z tego lasu, Asia mówi ta sama droga którą weszlimy, swietnie tylko ze ja nie mam pojecia jak szlismy w tych krzakach, Asia wpada na pomysl ze trzeba zrobić to tak, ze jak mielismy azymut na dół ktorego nie ma, to teraz musimy iść tak samo tylko tam gdzie igla przedtem pokazywała polnoc to teraz musi pokazywac poludnie i iść za strzalka na kompasie, nie wiem na ile to fachowe a na ile nie, ale zadziałało, wydostalismy sie z lasy idealnie na to miejsce gdzie w niego weszlismy :) szybko zbiegamy na dół przez zagajniki i pola, pamietamy drogę z podejscia, decydujemy ze odpuszczamy 57 bo to daleko i nie wiadomo czy w ogole go znajdziemy, lepiej zbiec do wsi kolo bazy, i spróbowac zaatakowac jeszcze punkt 32 bo jest blisko. Tak tez robimy, po drodze lapie nas juz chowające sie za horyzont słońce, aparaty leca znowu w ruch, robi sie cicho, pieknie i tak leniwie.


Przebąkujemy cos ze wlasiciwie swoje zrobilismy, fajnie było i ze w sumie to, to 30pkt to juz nic nie zmieni, ze i tak poszlo nam lepiej niz sie spodziewalismy, jedno drugiego usiłuje przekonac że właściwie to może już zejść do bazy ;) i tak idąc ospale pada ardument najwaznieszjy i przeważający szalę, jak zejdziemy do bazy, to zdążymy przed 21 zanim zamkną sklep ;) i tu nasze zawody dobiegły końca ;)
Jeszcze chwila stresu czy aby nie bedziemy pierwszymi ktorzy sie zamelduja w bazie, ale wbiegajac widzimy Kondzia i jeszcze kilka osób wiec uspokajamy sie ze tak mozna i ze to nie jest zadne faux pas ;) Jest baza, jest koniec naszego pierwszego BnO, nie sponiewieralo nas, nie zrobilismy żadnego wyniku, ale jestemy mega zadowoleni, zlapalismy bakcyla i to mocno, zrobiliśmy ponad 50kilometrowy trening, nauczyliśmy się bardz dużo o czytaniu mapy i posługiwaniu sie kompasem, zobaczyliśmy że jesteśmy w stanie wyjść z bazy i trafić poźniej do niej i jeszcze po drodze zgarnąć kilka punktów...wrócimy na pewno bo to piękny sport :)

p.s. na mecie mówimy Kondziowi że zmiażdżył nas jeden punkt i nie moglismy go znaleźć że niby do niego jest mapka pomocnicza ale nie mieliśmy pojęcia jak z niej korzystać i prosimy Kondzia żeby nam pokazał co taka mapka daje i czy daje, Kondziu mówi że daje, daje i to dużo i że oni też byli na tym punkcie i go znaleźli, bierze mapę i pokazuje nam o co chodzi z tą pomocniczą...a ja dalej bym z niej nie umiał skorzystać ;) jeszcze wiele nauki przede mna, ale to jest coś co mnie rajcuje chyba najbardziej, nie ślepy bieg po taśmach, tu każdy sam sobie projektuje swój bieg i każdy sam jest za niego odpowiedzialny.
Kondziu kiedyś, jak będziesz miał chwile to, siądziemy na browarku i pogadamy o tych pomocniczych mapkach bo ja dalej nie czaje ;)

Dzięki wielkie organizatorom za świetną imprezę, debiuty zapamiętuje się najmocniej ja ten zapamiętam w samych superlatywach.
Na następnym BnO juz nie będziemy robić tylu zdjęć, może nawet spróbujemy się coś pościgać ;)